Archive for luty, 2018

SZARA BLUZA

Pod jednym z moich zdjęć, ktoś napisał, że nie lubi dresówki, ale ta bluza jest spoko. Zabrzmiało niemal jak komplement. Na co dzień unikam dresów. Mimo, że komfortowo się w nich czujemy na Boga zostawmy je w domu i cieszmy oczy najbliższych, a nie ulicy i kolegów z pracy. Kilka lat temu, kiedy szary dres wkroczył na salony, sama zakupiłam kilka zgrabnych sukieneczek. Ale wtedy byłam w ciąży i dużo należało mi wybaczyć.

 

Co się nagle zmieniło? W zasadzie to nic. Odkryłam jednak, że fajna bluza z szarej dresówki może mi towarzyszyć w długiej podróży. Schowałam się w niej i nie zastanawiałam jak postrzegają mnie inni. Dzięki wielkiej kieszeni mogłam mieć przy sobie niezbędne akcesoria, jak telefon czy błyszczyk. Ogromny kaptur zakrywał znamiona zmęczenia. Uratowała moje postrzeganie siebie. Jakby zwolniła z odpowiedzialności bycia zawsze ładną. Też lubicie takie ucieczki? Mnie zdarzają się zawsze podczas podróży. Ponieważ często zwiedzamy Europę decydując się na samochód, a nie samolot, wygodny strój jest jak najbardziej wskazany.

Dzięki bluzie z Never Ever po raz kolejny udowodniłam sobie, że polscy projektanci nawet ze zwykłej dreswymówki potrafią zrobić niezbędny element w szafie. Ponieważ to unisex polecam także panom. Możecie je kupić swoim dziewczynom, a potem bezkarnie podkradać. Zawsze działa to w drugą stronę, prawda?

Sesja zrealizowana w wiedeńskim hotelu dzięki uprzejmości mojego męża, który pogodził się z tym, że mogę zrezygnować z jedwabiu, ale nigdy z koloru szarego.

 

MODNE UJĘCIA IV

Pisałam Wam jakiś czas temu, że rozmawiam z Martą Feliks niemal codzienne, a nigdy się nie widziałyśmy. Na całe szczęście dla moich uczuć, to się zmieniło. Marta odwiedziła Warszawę, a ja mogłam zaprosić ją do mojego programu.

Przez trzy dni pobytu projektantki w stolicy starałam się jej pokazać „moje miejsca”. Poznać ją z ludźmi, z którymi się przyjaźnię i których cenię. Odwiedziłyśmy wiele miejsc i nawet zaliczyłyśmy teatr – żeby było kulturalniej. SIC! Bo sztuka była o zakupach. A w zasadzie o tym, jak mężczyźni oceniają konieczność podążania za swoimi żonami po centrach handlowych. Na całe szczęście, mój mąż lubi zakupy i jest w stanie wiele znieść, by zobaczyć na mojej twarzy satysfakcję. Jest w stanie nawet podjąć za mnie decyzję, żeby tylko nie musieć później wysłuchiwać: „A pamiętasz tę torebkę, którą pół roku temu widziałam? Teraz tak bardzo by mi się przydała.”

Dzięki Marcie nie mam problemu z torebkami. Mało tego wiem, po jakie sięgać, a jakie sobie darować. Dowiedziałam się dużo o procesie wytwarzania materiałów służących do produkcji wyrobów galanteryjnych. To była ciekawa lekcja. Czy wiecie, że ludzka skóra, podobnie jak świńska, nie nadaje się do produkcji torebek? Jest zbyt porowata i ma dużo defektów. Właśnie po to, żeby nie walczyć z takimi problemami opracowano materiały skóropodobne, zwane także ekoskórą. Są one powlekane podobnie jak naturalne tworzywo, a nie są pochodzenia zwierzęcego. W efekcie dłużej zachowują swój pierwotny charakter, służąc i zachwycając przez lata. Kolejne ciekawe wnioski są takie, że naturalna skóra sprawdza się np. w butach, – bo one powinny oddychać i dostosowywać się do warunków pogodowych. Torby natomiast lepiej jest wytwarzać ze sztucznych tworzyw, które na pierwszy rzut oka wyglądają jak skóra, ale nią nie są. Różnią się tylko wagą, bo powlekanie jest dokładnie takie samo.

Uwielbiam mój program, bo dowiaduję się tak wielu ciekawych rzeczy. Warto zobaczyć ten odcinek i przekonać się, jak polscy projektanci i twórcy, radzą sobie z problemami wynikającymi z małej produkcji i konkurowania z dużymi firmami.

Polecam odcinek z Martą!

RAURIS

W tym roku spędziliśmy ferie w mojej ukochanej Austrii. Staramy się odwiedzać ten kraj, co najmniej raz do roku. Szczególnie upodobaliśmy sobie Wiedeń, w którym mamy swoje ulubione miejsca. Jak na austriacką kuchnię przystało szturmujemy naszego znajomego Włocha (szczęśliwi posiadacze dzieci wiedzą, co to znaczy). Żeby nie było, że nie jemy wiedeńskich specjałów, wpadamy także na torcik Sachera. Tym razem mieszkaliśmy w klimatycznym hotelu przy znanej ulicy Mariahilfer Straße. To handlowo-spacerowa część stolicy – przypominająca nieco Nowy Świat czy Chmielną w Warszawie. Zawsze wpadamy tam do sklepów z wyposażeniem wnętrz. Uwielbiamy przywozić z podróży rzeczy do domu. Tym razem kupiliśmy wielką skrzynię stojącą na palecie. Nie pytajcie jak udało nam się to przytachać do Polski. Stoi teraz w salonie i czeka aż ktoś wpadnie na pomysł, gdzie ją postawić.

Docelowo przez tydzień odpoczywaliśmy w malowniczym Rauris. Jeśli tylko świeci tam słońce (sic!) widoki są zachwycające. Warto udać się na sam szczyt Hochalmbahn o wysokości 1753 m.n.p.m. Po prostu cudownie.

To małe miasteczko, położone w dolinie Alp, pozwala na wyciszenie i odpoczynek od zgiełku miasta. Piszę całkiem serio. Nie dzieje się tam nic.. Po nartach można wybrać się na basen, spacer i zakupy do marketu Billa. Jeśli chodzi o zakupy odzieżowe, to możecie liczyć tylko na sklepy dla narciarzy.

Pamiętajcie, żeby przed wyjazdem sprawdzić, kiedy jest tam pełnia sezonu. W tym roku nie pokrywała się ona niestety z naszymi wolnymi dniami. Wiele miejsc było po prostu  zamkniętych dla turystów. Większość rekomendowanych restauracji nie pracowała.

Dobrze, że niedaleko – jakieś 100 km – jest cudowny Salzburg (miejsce narodzin Mozarta), z muzeami, butikami i niepowtarzalnym klimatem. Kto raz doświadczył austriackiej gościnności ten wie, że wraca się tam jak do domu. Jest spokojnie, znajomo i klimatycznie.